Karol Obarek – 26-latek grający w przeszłości między innymi na parkietach 1 ligi w drużynach Rosy Radom, SKK Siedlce i ostatnio, w sezonie 18/19, w Polfarmex Kutno. Obecnie zawodnik drugoligowej drużyny U!NB AZS UMCS Start II Lublin, występujący na pozycji rzucającego. Po minionym sezonie ma również za sobą debiut w Energa Basket Lidze. Wystąpił w dwóch meczach wicemistrzów Polski – Startu Lublin.
Michał Rutka: Co skłoniło Cię do zmiany drużyny na taką, która jest o poziom ligowy niżej? Pozornie wydaje się to być krokiem w tył.
Karol Obarek: Kierowałem się zasadą, że czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby później zrobić dwa do przodu. Przede wszystkim chciałem zwiększyć swoją rolę na parkiecie, wziąć na siebie odpowiedzialność i stać się liderem zespołu. Dlatego zdecydowałem się na taki ruch.
MR: A czy fakt, że AZS UMCS połączył swoje siły z drugą drużyną Startu w minionym sezonie, odegrał rolę w podjęciu tej decyzji? Czy może przy podpisywaniu kontraktu jeszcze w ogóle nie wiedziałeś o tej fuzji?
KO: Wiedziałem już o połączeniu wcześniej i na pewno fuzja tych dwóch zespołów tworzy nowe możliwości. Dzięki tej wiedzy zdecydowanie łatwiej było mi się zdecydować na podpisanie kontraktu w Lublinie.
MR: Rozegrałeś w minionym sezonie średnio blisko 26 minut w meczu. To dwa razy więcej niż w pierwszoligowym zespole z Kutna. Zmieniając drużynę zależało Ci na spędzeniu większej ilości czasu na parkiecie?
KO: Poprzedni sezon był dla mnie mocno rozczarowujący. Po obiecującym okresie przygotowawczym już na starcie sezonu regularnego zostałem odesłany na koniec ławki. Moja rola z meczu na mecz malała, co było bardzo frustrujące. Zależało mi na tym, żeby zacząć grać i spędzać na parkiecie jak najwięcej czasu. To jest bardzo ważne dla koszykarza. W Lublinie to właśnie udało mi się zrealizować.
MR: Czas gry przełożył się również na zdobycz punktową. Niemal 18 „oczek” na mecz, w sumie 410 punktów w 23 spotkaniach. To ósmy wynik ligi, a najlepszy w drużynie. Spodziewałeś się, że tak szybko zostaniesz liderem zespołu?
KO: Przychodząc do Lublina miałem w planach żeby być liderem tej drużyny i dać od siebie jak najwięcej. Wiedziałem, że spotkam tu dobrą drużynę i świetnego trenera, natomiast nie wiedziałem czego mogę się spodziewać po Lidze. Na szczęście szybko udało się zrealizować mój plan z korzyścią dla mnie i zespołu.
MR: Niestety, choć premierowy sezon w AZS-ie indywidualnie i drużynowo był dla Ciebie niezwykle udany, to sytuacja w kraju i na świecie nie pozwoliła go Wam dokończyć. Drugie miejsce w tabeli z dorobkiem 42 punktów (19 zwycięstw i 4 porażki), strata dwóch oczek do lidera, Dzików Warszawa, z którymi przecież w przedostatniej kolejce wygraliście i to na wyjeździe. Jak nastroje wśród kolegów z drużyny? Pozostał niedosyt, że nie udało się rozegrać sezonu do końca?
KO: To prawda, sezon był bardzo udany. Niestety nie mamy wpływu na to jak się zakończył. Nikt nie mógł tego przewidzieć. To chyba powoduje największy niedosyt. Każdy z kolegów już miał w głowie play-offy. Rozmawialiśmy, nakręcaliśmy się wzajemnie, a nasza forma rosła z meczu na mecz. Apetyty były naprawdę duże, jednak zdrowie jest najważniejsze i teraz trzeba już myśleć o przyszłości.
MR: Od sezonu 2014/15 AZS UMCS nieprzerwanie brał udział w play-off’ach. Najlepszy wynik lublinianie osiągnęli w sezonie 2016/17 i było to miejsce czwarte. Czy przychodząc do drużyny usłyszałeś może, że z Twoim udziałem drużyna ma za cel wywalczyć awans?
KO: Myślę, że przychodząc do tak renomowanej drużyny w drugiej lidze jaką jest AZS UMCS, to kwestią oczywistą było, że celem będzie awans. Nie trzeba było dodatkowych motywacji.
MR: Wcześniej wspomniany pozorny krok w tył okazał się w rzeczywistości krokiem do przodu. W końcu to tutaj, w Lublinie, zadebiutowałeś na parkietach Energa Basket Ligi. 38 sekund w wyjazdowym spotkaniu z Treflem Sopot, a potem minuta i 20 sekund przed lubelską publicznością. Debiutancki, trzypunktowy rzut zaliczyłeś wtedy w Hali Globus w meczu z Kingiem Wilki Morskie Szczecin. Opowiedz, jakie emocje towarzyszyły Ci w tych chwilach?
KO: Podchodziłem do tego tak, że będę pomagał pierwszej drużynie w treningach i nie spodziewałem się, że dostanę szansę. Jak się okazało – udało się nawet rzucić pierwsze punkty w Energa Basket Lidze. Cóż, emocje na pewno nie do zapomnienia. Wygrany mecz, rzucona trójka, radość kibiców. Naprawdę nie do opisania, jestem bardzo wdzięczny.
MR: Czy pierwsza drużyna okazała się być otwarta na Ciebie jako nowego zawodnika? W trakcie tak odległego wyjazdu, na pewno można się zapoznać. A może kogoś znałeś już wcześniej?
KO: Jak najbardziej była otwarta. Dodatkowo pomógł fakt, że większość chłopaków już znałem czy to z wakacyjnych campów treningowych czy najzwyczajniej z boiska.
MR: Kogo konkretnie znałeś?
KO: Z wakacyjnych campów „GetBetter” Kacpra Borowskiego i Grzegorza Grochowskiego. Natomiast ze wspólnej gry w Rosie Radom Damiana Jeszke.
MR: A co powiesz o tych, z którymi spędziłeś zdecydowanie więcej czasu zarówno w szatni, jak i na drugoligowych parkietach? Masz swojego boiskowego ulubieńca ze względu na styl jego gry? Kto jest Twoim najlepszym kolegą poza terenem hali?
KO: Oczywiście mam ulubieńca z boiska i jest nim Kamil Waniewski. Pomimo swoich 190 cm wzrostu gra na pozycjach podkoszowych, co często nie ułatwiało mu rywalizacji z wyższymi o głowę przeciwnikami. Swoją ambicją, sprytem, siłą, a przede wszystkim zaangażowaniem, był w stanie zdobywać punkty i skutecznie bronić. Uważam, że każda drużyna potrzebuje takiego boiskowego walczaka. Poza terenem hali na pewno bardzo dobrze dogadywałem się z Krzysiem Wąsowiczem, co myślę przekładało się na boisko, na którym świetnie się rozumieliśmy. Od pierwszego dnia w Lublinie się zgraliśmy i spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu.
MR: Czy w przyszłym sezonie zobaczymy jeszcze Karola Obarka reprezentującego Lublin?
KO: Chyba jest za wcześnie żeby cokolwiek powiedzieć w tym temacie. Zobaczymy co czas przyniesie, a na razie zachęcam żeby zostać w domu! #stayhome