To była jedna z ostatnich szans na historyczne zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Start Lublin po dość jednostronnym pojedynku uległ Falco Szombathely 59:83.
Na przedostatnią kolejkę ligową w Lidze Mistrzów do Lublina przyjechała z Węgier ekipa Falco Szombathely. Pierwsza kwarta była dosyć … nietypowa. Obie ekipy co prawda atakowały i miały dogodne sytuacje na zdobywanie punktów, jednak brakowało skuteczności. Efekt? Po 10 minutach na tablicy wyników widniał rezultat 7:17.
Sytuacja poprawiła się już w kolejnej części spotkania, ale jedynie na korzyść gości. Przyjezdni złapali rytm gry i zaczęli punktować seriami. Najskuteczniejszy na parkiecie był Benedek Varandi, który w pierwszej połowie zdobył łącznie 12 ,,oczek”. Warto też pochwalić grę w obronie węgierskiego zespołu. Stworzyli ciężką do przejścia barierę, z którą Start miał sporo problemów. Finalnie pierwsza odsłona meczu zakończyła się prowadzeniem gości 46:18. Występ gospodarzy w pierwszych dwóch kwartach podsumował Roman Szymański, koszykarz Startu Lublin:
W drugiej połowie czerwono-czarni przełamali się, a piłka w końcu trafiała do kosza. Problem pozostał jednak w obronie. Po odejściu Joshuy Sharmy widoczny był brak środkowego. Z tego powodu większość akcji pod koszem gospodarzy kończyły się zdobyczami punktowymi ekipy Falco.
Jesteśmy w kryzysie – przyznaje David Dedek, trener Pszczółki Start Lublin.
Na ostatnie kilka minut meczu odpalił się Yannick Franke. Wziął na swoje barki odpowiedzialność w zmniejszaniu straty do rywala. Zdobył 12 ,,oczek”, ale mimo to rezultat meczu był już przesądzony. Goście utrzymali swoją przewagę i ostatecznie zwyciężyli 83:59.
– mówi Mateusz Dziemba, zawodnik gospodarzy.
Po raz kolejny czerwono-czarni musieli obejść się smakiem w Lidze Mistrzów. Po 5 meczach lublinianie nie mają na swoim koncie ani jednego zwycięstwa. Przed nimi ostatnie starcie w tych rozgrywkach. Już 19 stycznia czeka ich wyjazdowe starcie z Casademont Saragossą.



