W środę zarząd Polskiej Ligi Siatkówki podjął decyzję o zakończeniu rozgrywek sezonu 2019/2020 PlusLigi, Krispol 1. Ligi oraz 2. Ligi Siatkówki. LUK Politechnika Lublin w swoim debiutanckim sezonie na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej w kraju znalazła się na podium. „Żółto-czarni” wywalczyli brązowy medal, a do srebra zabrakło niewiele, bo 2 punktów. Podopieczni Macieja Kołodziejczyka mieli na nie szanse, jednak zabrakło kilku dni. Mecz ostatniej kolejki fazy zasadniczej, w którym lublinianie mieli zmierzyć się z Lechią Tomaszów Mazowiecki, nie odbył się. Wszystko za sprawą sytuacji w kraju i na świecie związanej z koronawirusem. Na temat odwołanego spotkania, ale nie tylko, wypowiedział się Maciej Kołodziejczyk, trener LUK Politechniki Lublin.
Antoni Merkun: Znamy decyzję władz Polskiej Ligi Siatkówki. Nie mamy mistrza, ale wiemy, kto zagra w europejskich rozgrywkach. Dodatkowo rozgrywki zakończono zgodnie z sytuacją w tabelach. Czy zgadzasz się z tą decyzją?
Maciej Kołodziejczyk: Myślę, że zarząd PLS nie miał łatwego zadania, ale podjął dobrą decyzję. Znajdujemy się w wyjątkowej sytuacji. Wydaje mi się, że po cichu wszyscy liczyliśmy się z faktem, że wcześniejsze zakończenie ligi może mieć miejsce. Oczywiście najbardziej poszkodowane są te drużyny, które nie załapały się na miejsca premiowane awansem do europejskich rozgrywek, ale musimy pamiętać, że na szali jest ludzkie życie i zdrowie. Jedyne czego możemy żałować w tej sytuacji to brak kilku dni na dokończenie fazy zasadniczej, ale ciężko było znaleźć inne rozwiązanie. Pamiętajmy też, że koronawirus wpływa również na drużyny. Trudniej skoncentrować się w tej sytuacji na swojej pracy, na treningach, ale spodziewałem się takiej decyzji władz i w pełni ją przyjmuję.
AM: Czy jesteś zadowolony z minionego sezonu? Przed nim była mowa, że celem jest utrzymanie się w lidze. Okazało się, że możecie walczyć o awans i z powodu takich, a nie innych, okoliczności skończyło się na trzecim miejscu. Chociaż mogło być jeszcze lepiej, bo o srebrze decydował mecz z Lechią Tomaszów Mazowiecki.
MK: Mam trochę mieszane uczucia. Właściwie naszym celem było zagranie w play offach i ten cel pewnie zrealizowaliśmy, a w obecnej sytuacji drugie miejsce rzeczywiście pozwoliłoby nam aplikować do rozgrywek w PlusLidze. Jeśli natomiast chodzi o rozgrywki – gdyby przed ich rozpoczęciem ktoś mi zaproponował trzecie miejsce w tabeli, to brałbym je w ciemno. Jednak w trakcie sezonu stworzyliśmy naprawdę mocną drużynę, która stała się czarnym koniem tej ligi. Byliśmy głodni zwycięstw. Dlatego też gdyby liga nie została zatrzymana, myślę, że moglibyśmy mocno namieszać w play offach.
AM: Były wzloty i upadki. Fale zwycięstw i porażek. Który moment był z Twojej perspektywy najtrudniejszy dla drużyny?
MK: Powiedziałbym, że początek fazy rewanżowej. Po pierwszej połowie kolejek mieliśmy pozycję wicelidera, a po wygranej ze Stalą Nysa przyszła seria porażek. Drużynę zaczęły łapać wtedy kontuzje. Z gry wypadli Sławek Stolc, Rafał Cabaj czy Kamil Durski, a to przełożyło się na jakość treningów. Nie mogliśmy trenować pełnią składu. Wiedzieliśmy jednak, że powrót na właściwą ścieżkę jest kwestią czasu i cierpliwie czekaliśmy. Jak pokazały nasze ostatnie mecze, mieliśmy rację.
AM: Był to również Twój debiut na ławce trenerskiej na zapleczu PlusLigi. Czy są duże różnice kiedy prowadzi się zespół pierwszoligowy, a drugoligowy?
MK: Zdecydowanie, Krispol 1. Liga jest poziom wyżej sportowo i dwa poziomy wyżej organizacyjnie. Mamy tutaj zupełnie innych zawodników, co za tym idzie – inne przygotowanie do meczów. Pojawiła się także oprawa telewizyjna. Profesjonalizm ligi naprawdę da się odczuć, ale jako klub sprostaliśmy temu wszystkiemu. Duża w tym też zasługa kibiców, których wsparcie wielokrotnie nam pomogło. Osobiście też cieszę się, że dostałem możliwość prowadzenia tego zespołu, bo jak wiadomo, jestem najmłodszym trenerem w lidze, a te 25 kolejek było dla mnie okresem zebrania wielkiej ilości doświadczenia i wiedzy.
AM: Sławek Stolc zdradził w wywiadzie kilka dni temu, że drużyna jest zdrowa. Niedawno poinformowaliście na fanpage’u, że Rafał Cabaj udanie przeszedł operację kolana. Co w takim razie dalej ze składem? Czy zarząd klubu już planuje kolejny sezon? Lub wiecie czy ktoś opuści drużynę?
MK: Od czasu informacji, że sezon został zakończony nie minęło dużo czasu, także nadal oswajamy się z tą informacją. Jednak zarząd na pewno ma już pomysł na drużynę i jestem pewny, że będziemy mocniejsi w przyszłym sezonie, ale na więcej informacji musimy jeszcze poczekać.
AM: W takim wypadku cierpliwie czekamy, a ja dopytam tylko o Sho Takahashiego. Pojawił się w drużynie w trakcie sezonu, ponieważ w Japonii rozgrywki kończą się nieco wcześniej, co pozwoliło mu pojawić się w Europie. Czy jeśli będzie taka możliwość, możemy się spodziewać Japończyka w Lublinie? Czy był on tylko tymczasowym zastępcą Rafała? Nie da się ukryć, że zdobył sympatię kibiców.
MK: Rzeczywiście, Sho szybko zaaklimatyzował się w drużynie i został świetnie przyjęty. Przez obecną sytuację nie zaprezentował się w przynajmniej kilku dodatkowych spotkaniach. Jednak po tym co już pokazał, myślę, że można śmiało powiedzieć, że wywiązał się z bardzo trudnego zadania, jakim było zastąpienie Rafała. Jeśli chodzi o jego dalszy pobyt w Lublinie to na chwilę obecną jest za wcześnie by cokolwiek powiedzieć. Na tę decyzję składa się wiele czynników, między innymi, gra Sho w lidze japońskiej.
AM: Na koniec chciałem zapytać o Lublin – czujesz, że siatkówka na dobre wróciła do tego miasta?
MK: Na pewno. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co działo się w hali podczas naszych spotkań. Jako beniaminek potrafiliśmy zapełnić halę, a to pokazuje jaki głód siatkówki jest w Lublinie. Wydaje mi się też, że to co działo się w minionym już sezonie było tylko wstępem do tego, co zobaczymy na trybunach w przyszłym. Wyraźnie widać było interakcję między drużyną, a kibicami, a ich doping nie raz pomógł nam w meczach, szczególnie z takimi rywalami jak Stal Nysa czy Lechia Tomaszów Mazowiecki. Nie spoczywamy jednak na laurach i postaramy się jeszcze podnieść jakość naszych meczów, aby coraz więcej osób pojawiało się przy al. Zygmuntowskich 4.