Koszykarze AZS UMCS zafundowali kibicom zgromadzonym w sobotni wieczór w hali MOSiR prawdziwy dreszczowiec. Z nieba do piekła i z powrotem. Świetny początek akademików, bardzo słaba trzecia kwarta i wyrównana końcówka. Wynik 83-81 dobrze oddaje co działo się na placu gry w starciu z Dzikami Warszawa.
W pierwszej kwarcie wydawało się, że goście przyjechali do Lublina odrabiać pańszczyznę. Zbyt wolni, zbyt nieskuteczni w ataku, zbyt słabi w defensywie. Dość powiedzieć, że pierwszą przerwę na żądanie trener Dzików wziął już po … dwóch minutach. Grę prowadził Patryk Wydra, rzucał Michał Marciniak – wszystko było w jak najlepszym porządku. Zastanawiała tylko gra Adama Myśliwca, który przyzwyczaił w poprzednich spotkaniach do liderowania drużynie. Po meczu przyznawał, że nie był to jego dzień:
Wynik 30-19 po pierwszej kwarcie nie był z pewnością zwiastunem słabego meczu. Można też uznać, że wzięcie na siebie ciężaru gry przez resztę zespołu to sytuacja jak najbardziej pozytywna. Jak się później okazało punktów Adama Myśliwca spod kosza zaczęło jednak brakować.
W drugiej kwarcie nastąpiła zmiana obrazu gry. Koszykarze Dzików Warszawa uznali, że jednak pokażą w Lublinie kawałek niezłego basketu. Do pracy wzięli się Marcin Mirchoff i Krzysztof Grudzień, a obrona drużyny została uszczelniona. Gra się wyrównała i gładka wygrana AZS UMCS stanęła pod znakiem zapytania. Na przerwę gospodarze wciąż schodzili z 11-punktowym prowadzeniem, ale można się było spodziewać, że rywale nie oddadzą łatwo 2 punktów.
W drugiej połowie przyjezdni najwyraźniej doszli do wniosku, że lublinianie wcale nie są tak silni, a spotkanie śmiało można wygrać. W tym celu zaczęli raz po raz dziurawić kosz akademików „trójkami”, w czym przodowali Krzysztof Szemieta i Marcel Kapuściński. Trudno dziwić się trenerowi gospodarzy – Przemysławowi Łuszczewskiemu – który w szczególności za trzecią kwartę miał do swoich zawodników uzasadnione pretensje:
Jego podopieczni dali sobie rzucić w 3 kwarcie aż 33 punkty. Dla porównania w całej pierwszej połowie akademicy stracili tylko 38 „oczek”.
W ostatniej kwarcie przed gospodarzami stało zatem bardzo trudne zadanie. Ostatecznie akademikom udało się jednak wrócić do gry. Tym razem obie defensywy działały już bez zarzutu i żaden z zespołów nie mógł liczyć na wysokie zdobycze punktowe. O wyniku decydowały zatem pojedyncze zagrania. Więcej zimnej krwi mieli w końcówce lublinianie. Bohaterem ostatnich akcji był Mateusz Wiśniewski, który w kluczowych momentach zaliczył dwa celne lay-upy. Dzikom do wyrównania zabrakło już czasu. Po świetnym spotkaniu, obfitującym w wiele zwrotów akcji AZS UMCS ostatecznie pokonał drugiego pod rząd rywala z Warszawy, tym razem 83-81.
Mimo porażki kapitan przyjezdnych – Igor Muszyński – był zadowolony z postawy swoich kolegów.
Szczęście było w sobotę po stronie akademików, ale niewątpliwie kolejne wahania formy w starciu z mocniejszymi rywalami, nie zostaną już wybaczone. Póki co jest jednak czwarte miejsce w tabeli i tylko trzy punkty straty do liderów z Łodzi.
Przed lublinianami kolejne starcie z drużyną ze stolicy. Po Hutniku i Dzikach na rozkładzie rezerwy warszawskiej Legii, które w grupie B 2 ligi radzą sobie podobnie jak pierwsza drużyna w najwyższej klasie rozgrywkowej. Obie Legie są ostatnie w tabeli. Wobec tego zwycięstwo AZS UMCS w kolejnej delegacji do Warszawy wydaje się być obowiązkiem. Mecz odbędzie się w najbliższą niedzielę o godzinie 16.
AZS UMCS Lublin – Dziki Warszawa 83-81 (30-19, 19-19, 22-33, 12-10)
AZS UMCS: Marciniak 21, Wydra 20, Myśliwiec 13, Wiśniewski 10, Muda 8, Prażmo 7, Jagoda 4, Jaworski, Nycz, Strzałkowski
Dziki Warszawa: Grudzień 17, Kapuściński 17, Marchoff 15, Szemieta 11, Muszyński 7, Łapiński 7, Wójcik 3, Holnicki – Szulc 2, Wołyniec 2, Sokołowski, Kowalski, Janiewski



