Lubelskie koszykarki otarły się o sensację. Pszczółka Polski-Cukier AZS UMCS podejmowała na własnym parkiecie niepokonaną Arkę Gdynia. Lublinianki ostatecznie przegrały 79:81, do rozstrzygnięcia potrzebna była dogrywka, a w hali MOSIR nie zabrakło przede wszystkim emocji i świetnego basketu.
Po tym meczu można było obiecywać sobie bardzo wiele. Do Lublina przyjechała przecież Arka Gdynia. Zespół który w tym sezonie w Energa Basket Lidze Kobiet jeszcze ani razu nie przegrał i pewnie lideruje stawce. Ponadto nie można zapomnieć, że koszykarki z Pomorza w styczniu właśnie w hali MOSiR sięgnęły po Puchar Polski i cały czas biją się na europejskich parkietach. Ten mecz miał jeszcze jeden dodatkowy smaczek, a konkretnie dwa. Chodzi oczywiście o debiuty. Po stronie przyjezdnych pierwszy raz na parkiecie miała pojawić się Kayla Alexander – kanadyjskie wzmocnienie prosto z ligi australijskiej. W barwach Pszczółek kibice mogli zobaczyć natomiast Kristine Baltić. Serbka sprowadzona z fińskiego Hyvinkään Ponteva ma zastąpić w lubelskim zespole Niemkę Ame Degbeon. Jak jednak już po meczu podkreślał trener lublinianek, Krzysztof Szewczyk, jest jeszcze za wcześnie na ocenianie potencjału nowej zawodniczki.
Co do samego starcia to powiedzieć o nim, że było emocjonujące to jak nic nie powiedzieć. Początek meczu jednak nie wskazywał jednoznacznie na wyrównany mecz. Arka zaczęła od pięciopunktowego prowadzenia i przeważała. Co prawda momentami gra obu ekip była niezwykle chaotyczna, ale w tym zamieszaniu lepiej odnajdowały się przyjezdne. Pszczółki po pierwszej kwarcie musiały gonić wynik – przegrywały 12:17. Głownym mankamentem u gospodyń nie tylko na początku, ale i w całym spotkaniu była skuteczność z rzutów osobistych, tego nie ukrywała jedna z nich, Agnieszka Szott-Hejmej.
Wszystko wskazywało więc na to, że Arka odniesie kolejne zwycięstwo w lidze. Druga kwarta jednak wszystko zweryfikowała. Gra zdecydowanie stała się bardziej wyrównana. Gospodynie weszły w odpowiedni rytm. Uporządkowały obronę i coraz łatwiej docierały pod kosz rywalek. Co prawda po 20 minutach gdynianki prowadziły, ale już tylko 34:31.
Lublinianki rozkręcały się z kwarty na kwartę i coraz lepiej radziły sobie na parkiecie. Po przerwie w ich poczynaniach było widać determinację i pewność siebie. Można było odnieść wrażenie, że mają nawet lekką przewagę. Podopieczne Krzysztofa Szewczyka grały twardo i wysoko w defensywie, natomiast w ich atakach prym wiodły Amerykanki, Alexis Peterson i Brianna Day. Gdynianki miały też trochę problemów ze skutecznością i efekt był taki, że Pszczółki prowadziły po 30 minutach 58:53. Dodajmy, że w końcówce trzeciej odsłony efektownym, skutecznym rzutem z połowy boiska, równo z syreną popisała się Jovana Popović.
To trafienie i chyba ogólnie wynik był dla niezwyciężonej Arki jak prawdziwy knockdown. Podopieczne Gundarsa Vetry na początku czwartej kwarty wyglądały na nieco zagubione i trochę oszołomione obrotem spraw. Taka sytuacja nie mogła jednak trwać wiecznie. Koszykarki z Gdyni wreszcie się obudziły i doprowadziły do remisu po 60. Spotkanie znowu się wyrównało i to do tego stopnia, że po upływie regulaminowych 40 minut znów był remis, z tym, że 70:70.
To oznaczało dogrywkę, a tam jak to już bywa w koszykówce, gra toczyła się do pierwszego błędu. Obie ekipy punktowały na przemian, a jako pierwsze pomyliły się lubelskie Akademiczki. Briana Day z linii rzutów wolnych, na dwie próby nie trafiła ani razu. Drogę do kosza znalazły natomiast przyjezdne. Arka wyprowadziła dwa mocne ciosy, a dla Pszczółek na odrabianie strat było już za późno. Lublinianki przegrały 79:81. Podopieczne Gundarsa Vetry otarły się więc o pierwszą porażkę w lidze, ale z opresji wyszły ostatecznie obronną ręką. Sam trener gdynianek nie ukrywał, że to zasługa przede wszystkim samych zawodniczek.
Pszczółkom do wygranej w meczu z Arką zabrakło niewiele, ale już niedługo będą mogły odbić sobie tę porażkę. Już w najbliższą środę rozegrają zaległe spotkanie z przedostatnim zespołem w tabeli. W hali MOSiR lublinianki podejmą Energę Toruń.