Biało-Czerwone podsumowanie 2024 roku (cz. 1.)

Od szerokiego do wąskiego spojrzenia. Od perspektywy reprezentacyjnej do tego, co działo się na lubelskim podwórku. Poniżej krótka podróż w czasie, która przypomni sezon kadrowy 2024 oraz zapowiedź przyszłych wydarzeń z udziałem drużyn Stefano Lavariniego i Nikoli Grbicia.

Z perspektywy polskiej siatkówki XXXIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu okazały się pod kilkoma względami historyczne. Zanim jednak we Francji zapłonął spektakularny znicz olimpijski, najważniejszą imprezę czterolecia zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn poprzedziły mecze sparingowe oraz Liga Narodów.

Rok u siatkarek Lavariniego. Drugi brąz VNL i powrót po 16 latach

Fot. Volleyball World

Biało-Czerwone zapewniając, sobie awans na igrzyska olimpijskie podczas turnieju kwalifikacyjnego w Łodzi ze spokojniejszą głową mogły wejść w sezon.

Po dwóch zwycięskich spotkaniach kontrolnych rozegranych w Bielsku-Białej, Polki udały się na pierwszą część Ligi Narodów do Antalyi. W Turcji pokonały kolejno kadry: Włoch, Francji, Holandii oraz Japonii. Następnie powędrowały do Arlington, gdzie wygrały z: Serbią, Koreą, Niemcami i Stanami Zjednoczonymi. Pierwszą porażkę odniosły w Honkongu w starciu z Brazylią. Kolejne spotkania przyniosły jednak zwycięstwa w starciu z Dominikaną oraz Tajlandią. Dzięki takim rezultatom rozpaliły nadzieje kibiców na drugi z rzędu medal Ligi Narodów. W ćwierćfinale przyszło im zmierzyć się z zawsze silną reprezentacją Turcji. Ten mecz z pewnością pozostanie w pamięci bardzo długo, ponieważ Biało-Czerwone po wielkim boju odprawiły z kwitkiem aspirujące do podium siatkarki Daniela Santarelliego, pokonując je 3:2. Wyczerpujące fizycznie i psychicznie starcie dało o sobie znać w półfinale z reprezentacją Włoch, w którym nasze siatkarki odniosły porażkę 0:3. Mecz o brązowy medal VNL stał się jednak specjalnością Biało-Czerwonych. Przekonały się o tym Brazylijki, schodząc z parkietu jako pokonane po trzymającym w napięciu tie-breaku.

Przed wyjazdem do stolicy Francji podopieczne Stefano Lavariniego wystąpiły w Memoriale Agaty Mróz-Olszewskiej, ale jeszcze przed nim przyszedł czas na wskazanie składu olimpijskiego.

Po 16 latach przerwy Biało-Czerwone powróciły do rywalizacji w najważniejszej imprezie czterolecia. Zmotywowane, niesione marzeniami oraz ambicjami Polki pragnęły czegoś znacznie więcej niż tylko wyjścia z grupy. Ten cel osiągnęły poprzez pokonanie Japonii oraz Kenii. Dotkliwą porażkę odniosły przeciwko Brazylii, co oznaczało, że w ćwierćfinale Biało-Czerwone trafiły na Amerykanki. Po ostatniej akcji na dość jednostronnego pojedynku przegranego 0:3 w oczach Biało-Czerwonych pojawiły się łzy smutku. Gorycz porażki może przełamać jednak fakt, że uległy one, jak się później okazało, brązowym medalistkom (Brazylijki) oraz wicemistrzyniom olimpijskim (Amerykanki). Złoto trafiło do kadry Włoch.

Dla podopiecznych Stefano Lavariniego doświadczenia tego roku mogą okazać się bezcenne już w przyszłym sezonie. Potwierdziło się także przypuszczenie, że został wylany solidny fundament pod stworzenie kobiecej reprezentacji Polski, wobec której także stawia się konkretne cele związane ze zdobywaniem medali oraz przybliżaniem się do światowej czołówki.

Rok u siatkarzy Grbicia. Trzeci medal VNL i podium po 48 latach

Fot. Volleyball World

Podobnie jak w przypadku żeńskiej kadry, drużyna mężczyzn także nie musiała martwić się o przepustkę olimpijską. Kwalifikację uzyskali poprzez wygranie turnieju w Xi’an, choć awans gwarantowała im również pozycja lidera w rankingu FIVB. Różnica polegała na oczekiwaniach wynikających, chociażby z tego, że w poprzednim sezonie Polacy wygrali dosłownie wszystko, co było wygrania. Dodatkowo turniej w Paryżu był kolejną szansą na przełamanie słynnej „klątwy ćwierćfinału”.

Pierwsze akcenty sezonu reprezentacyjnego miały miejsce w katowickim Spodku podczas sparingu z Niemcami prowadzonymi przez Michała Winiarskiego. W Meczu Alei Gwiazd Siatkówki Biało-Czerwoni przegrali 1:3.

Polacy rozpoczęli Ligę Narodów w Antalyi, zwyciężając wtedy z Amerykanami, Kanadyjczykami oraz Holendrami. Ostatni mecz tureckiej części rozgrywek przyniósł przegraną przeciwko Słowenii. Następnie drużyna Nikoli Grbicia udała się do Fukuoki. Tam ponownie była górą w trzech spotkaniach – z Bułgarią, Turcją i Japonią, ulegli natomiast Brazylii. Komplet zwycięstw przywiozła z Lublany, pokonując: Włochów, Argentyńczyków, Serbów oraz Kubańczyków. Faza finałowa przeniosła się do Atlas Areny w Łodzi, co jeszcze bardziej mobilizowało drużynę do zajęcia miejsca na podium oraz świętowania kolejnego sukcesu razem ze swoimi kibicami. Dodatkowo w środowisku siatkarskim pojawiało się coraz więcej opinii, że właśnie przed albo od razu po tym turnieju Nikola Grbić powinien odsłonić karty i podać olimpijską „13”. Selekcjoner nadal szukał, co było zauważalne w tych czterech spotkaniach. Ćwierćfinałowe starcie Biało-Czerwoni rozstrzygnęli na swoją korzyść, pokonując Brazylię 3:1. Dużo trudniejsze zadanie czekało na nich w półfinale, który ostatecznie przyniosło wygraną po tie-breaku dla Francji. Mecz o najniższy stopień podium Polacy rozstrzygnęli na swoją korzyść, pokonując Słowenię 3:0. Do bogatej gabloty dołożony został zatem po raz trzeci medal Ligi Narodów, w tym drugi brązowy. Złoto zdobyła kadra Trójkolorowych, srebro powędrowało do Japonii.

Kolejnym etapem przygotowań był tradycyjnie Memoriał Huberta Jerzego Wagnera w Krakowie. Przed jego startem poznaliśmy jednak nazwiska siatkarzy, którzy mieli udać się do Paryża. Wybór Nikoli Grbicia wzbudził wiele emocji, szeroko komentowano zwłaszcza brak powołania dla Bartosza Bednorza, a także decyzję o powierzeniu roli drugiego atakującego Łukaszowi Kaczmarkowi zamiast Bartłomiejowi Bołądziowi. Dewizą selekcjonera od początku jego pracy stanowiło stwierdzenie „Trust the process”, więc nie pozostało nic innego, jak właśnie uwierzyć w słuszność decyzji serbskiego trenera. Tym bardziej że, forma niektórych kadrowiczów oraz chwilami gra całej drużyny nie napawała optymizmem. Turniej towarzyski ku czci legendarnego trenera Polacy wygrali, pokonując Egipt, Niemcy i Słowenię. Wspomniane wątpliwości co do dyspozycji zespołu rozbudził jednak jeszcze bardziej ostatni turniej przedolimpijski w Gdańsku. Najpierw Biało-Czerwoni w pięciu setach ulegli Japończykom, dzień później okazali się lepsi w starciu z Amerykanami, który również rozstrzygnął się po tie-breaku.

W Paryżu nie liczyło się już absolutnie nic, co było. Istotna była teraźniejszość i przyszłość. Igrzyska olimpijskie rozpoczęliśmy od pokonania Egipcjan, następnie przeżyliśmy prawdziwy dreszczowiec w meczu z Brazylijczykami, w którym dzięki triumfowi 3:2, zapisaliśmy do tabeli bezcenne dwa punkty. O tym, jak były one ważne, przekonaliśmy się po porażce 1:3 z Włochami. W ten sposób dotarliśmy do najbardziej newralgicznego punktu turnieju, ćwierćfinału. Kumulacją niesprzyjających okoliczności okazał się fakt, że naszym przeciwnikiem była zawsze niewygodna Słowenia. Od tego spotkania zaczęła się tworzyć nowa historia polskiej siatkówki w XXI wieku. Pokolenia kibiców i zawodników czekały na to, aby w końcu móc powiedzieć: „Jesteśmy w półfinale igrzysk olimpijskich”. Tego dnia wreszcie nastała ta chwila. Polacy pokonali Słowenię 3:1 i tym samym po blisko pół wieku pojawiła się szansa na medal olimpijski. Obrazki płaczących ze szczęścia Biało-Czerwonych oraz symboliczne wyrzucenie w siną dal pomiętej kartki z napisem „klątwa ćwierćfinału” przez Bartosza Kurka, obiegły kraj. Prawdziwe emocje miały jednak dopiero nadejść. Półfinałowy bój zakończony w pięciu setach przeciwko Stanom Zjednoczonym, sam przebieg meczu, dramatyczne okoliczności, kontuzje Marcina Janusza i Pawła Zatorskiego, bohaterskie wejście Grzegorza Łomacza, mowa motywacyjna Tomasza Fornala oraz radość z wygranej pokazały, jak trudno jest złamać ducha polskiej drużyny. Od tego momentu znaleźliśmy się w niebie, ale trzeba było szybko zejść na ziemię, ponieważ w wielkim finale czekała rewelacyjna reprezentacja Francji. Biało-Czerwoni w tym ostatnim meczu igrzysk olimpijskich znowu zostawili na boisku wszystko, co mieli, choć na tak dysponowaną kadrę Andrei Gianiego okazało się to za mało. Po trzech setach spotkania w hali w Paryżu zabrzmiała Marsylianka. Był to znak, że tytuł mistrza olimpijskiego po raz drugi z rzędu powędrował do Francuzów. Podium uzupełniły Stany Zjednoczone.

Srebro zdobyte przy wielu przeciwnościach losu, które pojawiły się przed tym turniejem (m.in. pokłosie słabego sezonu reprezentantów z klubu z Kędzierzyna-Koźla, przedłużająca się selekcja), jak i w jego trakcie (kontuzje: Mateusza Bieńka, Tomasza Fornala, Marcina Janusza, Pawła Zatorskiego) sprawiają, że ma ono dodatkową wartość.

Co przed nimi?

Cel jest oczywisty, na horyzoncie rysuje się on pod hasłem „Los Angeles 2028”. Pod wodzą Stefano Lavariniego i Nikoli Grbicia, których kontrakty zostały przedłużone jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk olimpijskich w Paryżu, jest jeszcze kilka innych misji do wykonania. Oprócz Ligi Narodów w 2025 siatkarki i siatkarze mają w swoich kalendarzach zaznaczone daty rozgrywania mistrzostw świata. Na przełomie sierpnia i września w Tajlandii swój mundial rozegra kadra kobiet. Zanim jednak to nastąpi ważny w terminarzu jest także turniej finałowy VNL, który odbędzie się w Łodzi. Po zakończeniu mistrzostw świata siatkarek będziemy śledzić losy męskiej reprezentacji na Filipinach, bo właśnie tam zostaną rozdane medale mistrzostw globu.

Share Button
Opublikowano w Sport