Wydarzenia ostatnich dni udowadniają, jak słowo pisane potrafi wywołać społeczny niepokój. Opublikowany w „Rzeczpospolitej” 30 listopada br. artykuł Cezarego Gzyma błędnie informował, że we wraku Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem znaleziono ślady związków nitropochodnych. W związku z zaistniałą sytuacją Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny dziennika oddał się do dyspozycji Rady Nadzorczej swojego wydawcy – Presspubliki. Debata nad artykułem trwa.
Środki masowego przekazu, cytując podane źródło, upodobały sobie za słowo klucz „trotyl”- jak się okazało, związek wybuchowy zarówno w naturze jak i w mediach. Artykuł poruszył publiczną debatę nie o powodach lotniczego wypadku, lecz o etyce dziennikarskiej.
Podana przez „RP” informacja zwróciła uwagę opinii publicznej, jednak Prokuratura Wojskowa zaprzeczyła faktom podanym przez dziennik. Redakcja najpierw przyznała się do błędu, by po kilku godzinach się z niego wycofać. Tekst jak i reakcja gazety podzieliły środowisko dziennikarskie. Głosom zwolenników a wśród nich: Teresy Bochwic, szefowej Obywatelskiej Komisji Etyki Mediów wtórowali przeciwnicy, do których dołączył Wojciech Kaźmierczak, zastępca redaktora naczelnego PAP Media. Stanęli oni w publicznej debacie, w której temat źródeł użytych przez Gzyma zszedł do zarzutu o „zdetonowanie niesprawdzonej bomby informacyjnej”.
O sile rażenia słowa pisanego przekonał się już Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. W związku z zaistniałą sytuacją 31 października oddał się do dyspozycji Rady Nadzorczej swojego wydawcy – Presspubliki. Decyzja co do dalszych losów dziennikarza ma zapaść w drugim tygodniu listopada. Tymczasem walka pomiędzy komentującymi artykuł trwa. Dociekliwość u Boba Woodwarda pozwoliła na odkrycie afery Watergate, ale użycie niesprawdzonych źródeł dla Cezarego Gzyma może zakończyć się tytułem „Hieny Roku”przyznawanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich corocznie od 1999 dziennikarzom, którzy wyróżnili się szczególną nierzetelnością i lekceważeniem zasad etyki zawodowej.