Czy era złożonych, koncepcyjnych płyt, które zabierają słuchacza w muzyczną podróż już się skończyła? Czy zostawiamy to latom 70. i przechodzimy do singli, które, jak wiemy, świetnie pasują do playlist, a jeszcze lepiej wyglądają w statystykach? I w ogóle, czym są te całe albumy koncepcyjne?
Zacznijmy od ostatniego pytania, czyli w zasadzie od samego początku. Album koncepcyjny to płyta, która tworzy spójną i powiązaną całość. Może przedstawiać historię poprzez łączenie piosenek tekstem i nawiązaniami, ale równie dobrze może łączyć utwory jedynie za pomocą warstwy muzycznej.
Sama idea tworzenia koncepcyjnych krążków zaczęła kiełkować już na początku lat 40., razem z Woodym Guthriem. Potem przejęli go chociażby Frank Sinatra, The Beach Boys, w końcu The Doors i The Who. Ale to w latach 70. ta koncepcja w pełni się rozwinęła. A jak to się stało…?
Pink Floyd – Animals
Zacznijmy z grubej rury – od klasyka i mistrzów tej sztuki, których nie mogłabym pominąć – Pink Floyd. The Wall oraz The Dark Side Of The Moon to tytuły, które bez wątpienia poruszyły i wciąż poruszają światem muzycznym. Obie płyty są doskonale znane, dlatego zamiast nich, skupię się na innym unikalnym dziele Brytyjczyków.
Animals (1977) opowiada o rzeczywistości, którą Floydzi widzieli wokół siebie w latach 70. Jeśli się nad tym zastanowić, to nie odbiega ona wcale tak bardzo od tej, która otacza nas dzisiaj. Pięć utworów, tylko pięć? I cała płyta gotowa? W zasadzie tak. Pierwszy i ostatni z nich tworzą klamrę kompozycyjną, która wprowadza słuchacza w album i jego tematykę oraz subtelnie go zamyka. Jednak sedno tej płyty to trzy długie kompozycje, w których naprawdę możemy poczuć koncepcyjność tego albumu. Sam tytuł też nie jest przypadkowy. Zarówno on, jak i utwory Dogs, Pigs oraz Sheeps to metafory, które skłaniają do refleksji. I właśnie jest w ich muzyce najpiękniejsza.
Alice Cooper – Welcome to My Nightmare
Zatrzymując się w rockowych klimatach lat 70. muszę wspomnieć o jednym z (w mojej opinii) ciekawszych albumów koncepcyjnych. Alice Cooper jest postacią znaną głównie z nowatorskich riffów i ostrzejszych, heavy metalowych brzmień. Sięgnijmy jednak po, co nie jest tak oczywiste, proste, a co najważniejsze, nie jest nawet tak ciężkie, jak kawałki Alice’a z lat 80. To historia, która mogłaby spodobać się fanom musicali, szczególnie tych mroczniejszych.
Alicja w krainie czarów w odsłonie muzycznej? Welcome To My Nightmare (1975) to perełka, którą zafundował nam właśnie Alice. Debiutancki solowy album powstał po rozwiązaniu Alice Cooper Band. Gdy pokazuję komuś ten album, mówię “Nie oczekuj niczego normalnego, ten album jest pokręcony i właśnie taki ma być.”
Opowiedziana tu historia Stevena przechodzi od spokojnych, poruszających brzmień aż do mrocznych i mrożących krew w żyłach klimatów. Sprawia, że słuchacz momentalnie przenosi się na teatralny fotel, przeżywając tę opowieść razem z głównym bohaterem. Tym albumem naprawdę ciężko się znudzić. Cooper proponuje nam niesamowitą mieszankę stylów: od jazzu przez funk i swing. No a do tego ta gitara… Myślę, że mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że jest to jeden z najlepszych koncepcyjnych krążków w historii rocka. Chociaż konkurencja jest ogromna, bo w drugim narożniku stoi…
David Bowie – The Rise And Fall Of Ziggy Stardust And The Spiders From Mars
Kolejny mistrzowski album koncepcyjny i kolejna gwiazda i to dosłownie. David Bowie, a raczej Ziggy Stardust, czyli jedna z postaci wykreowanych przez artystę, w które wcielał się na scenie, jak i poza nią.
Bowiemu na pewno nie można zarzucić ubogiej dyskografii. Wydał 25 płyt, eksperymentował, zaskakiwał i przechodził przez przeróżne fazy muzyczne i gatunkowe. I choć w 1972 roku nadal był w początkowej fazie działalności, to już tworzył płyty warte przytoczenia w tym zestawieniu.
The Rise And Fall Of Ziggy Stardust And The Spiders From Mars (1972) to opowieść o kosmicie, który przybywa na ziemię i ratuje ją przed zagładą. A tak przy okazji zmienia oblicze muzyki. Piosenka otwierająca album wprowadza słuchacza w historię opisując stan Ziemi pięć lat przed jej zagładą. Każdy utwór na tej płycie zaskakuje coraz bardziej i porusza, nie tylko jako składowa tworząca album koncepcyjny, ale jako osobna piosenka z przekazem okraszonym muzyką na najwyższym poziomie.
Ta płyta to klasyka. Niezwykle lubię do niej wracać i za każdym razem dostrzegać nowe połączenia, znajdować nowy fragment, który mną poruszy, przemyśleć alternatywny scenariusz tej historii czy po prostu się w nią wsłuchać.
Green Day – American Idiot
Odejdźmy od lat 70. i skoczmy do czegoś aktualniejszego, choć zaliczanego już dzisiaj do klasyki punk-rocka. Green Day i ich najbardziej znany krążek, czyli American Idiot (2004) przynosi inny klimat i inną historię, niż opisywane wcześniej wydawnictwa. Jak to często bywa z punkiem, tematyka płyty odnosi się do polityki – co w dyskografii Green Daya jest pewną nowością, podobnie zresztą jak forma albumu koncepcyjnego.
W tym miejscu warto wspomnieć o krążku Tommy (1969) grupy The Who, który jest jednym z klasycznych albumów koncepcyjnych. Te dwa tytuły – choć dzieli je ponad 30 lat – poruszają podobną tematykę i przyjmują podobną formę.
American Idiot nie jest prostym graniem: znajdziemy tu zarówno ciekawe rozwiązania muzyczne jak i dość ostrą i bezpośrednią warstwę tekstową. Green Day opisuje amerykańską rzeczywistość panującą na początku lat 2000. Album idealnie wpasował się w gust odbiorców wciąż przeżywających atak z 11 września. 20 lat później płyta wciąż porusza, co jedynie podkreśla jej ponadczasowość.
Metropolis pt. 2 – Dream Theater
Szkoda byłoby nie wspomnieć też o metalu, który pod koniec lat 90. miał mocną pozycję w świecie muzyki. Skupię się tym razem na jego specyficznej odmianie metalu – bo tej progresywnej. Dream Theater to zespół, który powinni kojarzyć wszyscy fani progresywnego brzmienia. Swoją pierwszą koncepcyjną płytę wydał w 1999 roku. Metropolis pt.2 najbardziej zaciekawiła mnie samą konstrukcją. Znajdziemy na niej dwa akty podzielone na sceny. Sam album nagrany jest w owianym tajemnicą klimacie życia i śmierci oraz reinkarnacji, utraconej miłości i zdrady. Połączenia pomiędzy piosenkami tworzą nie tylko słowa, ale również gęste nawiązania muzyczne i zgrane przejścia łączące końce i początki kolejnych piosenek. Słuchacz udaje się tu w podróż do przeszłości. Cała Historia koncentruje się na wizji młodego mężczyzny dotyczącej dziewczyny – Victorii, którą zamordowano w 1928 roku.
Płyta zaczyna się monologiem naśladującym medytację. Głos i delikatne brzmienie gitary wprowadzają słuchacza w spokojny, melancholijny stan. Na krążku znajdziemy też znacznie ostrzejsze brzmienia i skomplikowane gitarowe riffy typowe dla Dream Theater. A wszystko to wpisane w opowieść, przez jaką prowadzi nas to progresywne arcydzieło.
Opeth – The Last Will And Testament
Na sam koniec sięgnijmy po najnowszy album zespołu Opeth – The Last Will And Testament (2024). To już czternasta płyta szwedzkiego zespołu, który nie przestaje zaskakiwać. Od Dream Theater nie tak daleko nie odchodzimy (chyba że na mapie), bo pozostajemy w progresywnych brzmieniach. To najcięższa propozycja na liście, gdyż Opeth postanowili rozszerzyć część wokalną o growl.
Historia przedstawiona na albumie rozgrywa się w okresie po I wojnie światowej. Z pierwszych piosenek dowiadujemy się o majątku mężczyzny, którego testament ujawnia rodzinne sekrety. Wkrótce dochodzimy do kulminacyjnego momentu tej opowieści §7. Zamykający płytę utwór A Story never Told przynosi słuchaczowi mistrzowskie połączenie death metalu i progresywnego rocka. Według mnie The Last Will And Testament jest pozycją obowiązkową dla każdego fana mocniejszych i progresywnych klimatów.
Muzycy nieustannie poszukują czegoś nowego, czerpią z twórczości swoich poprzedników i testują wiele nowych sposobów na zaskoczenie słuchacza. Bez wątpienia albumy koncepcyjne wciąż intrygują. Jak odnajdują się w świecie, w którym muzyka została przejęta przez Spotify, YouTube czy Apple Music? Według mnie, zaskakująco dobrze. Coraz częściej sięgamy po całe płyty, nie po pojedyncze piosenki, a album skonstruowany koncepcyjnie jedynie do tego zachęca. Era albumów koncepcyjnych jeszcze się nie kończy, ale jak to z trendami bywa, zatacza kolejne koło. Zatem czekam na więcej.



